Cofnę się; — tu na ulicy
Pozostawić go konieczna.
Jest rzecz dla mnie niebezpieczna
Być poznanym w téj dzielnicy.
Jeden — najjaśniejszy Panie —
Umknął gdzieś niespodzianie.
Drugi pozostał i stoi...
Ku niecierpliwości mojej.
Przy bladym świetle księżyca
Spostrzegam, że nie ma lica,
Ale na twarzy opaskę
I niby gipsową maskę
O kształtach niedorzeźbionych.
Z daleka — Panie — od niego.
Ja przystąpię.
Puść, don Diego!
Odpowiedz, ktoś jest, człowiecze?
Zalęk mi i pomieszanie
Ust wrota zamyka, panie.
Zalęk biednego lekarza,
Który się myślą przeraża
Samą, że przed królem stoi,
Dostojności bowiem twojéj
Głos sam zdrajcą był w swém brzmieniu.
Pomieszanie z uczestnictwa
W najokropniejszem zdarzeniu,
Jakie lud, kronika żywa,
W błędnych annałach odkrywa.
Cóż to?
Udział mój w tém dziele
Wam tylko wydać się ośmielę.