I że długu nie zapłacił
I tu przyszedł szukać rady.
Prosił mię o jeden złoty
Pierścień, chcąc wyjść z téj potrzeby,
A gdym klucz dobyła, żeby
Otworzyć w biurku klejnoty,
Nie czekał, lecz wyrwał z ręki,
Otworzył gniewnie i z skrytki
Pierwszéj wyrwał owe zwitki,
Zmierzył mię i ścisnął szczęki;
Potem nic nie mówiąc, — Boże! —
Zaniósł je ojcu i obu
— Nie wątpię — o mego grobu
Ostateczności w klasztorze
Słyszałam rozhowor długi.
Wyszli i podobno z dworu
Skręcili wprost do klasztoru,
Jak powiedziały mi sługi.
A jeśli, co téj godziny
Uradzili i co w planie
Ma ojciec, chcą w wykonanie
Wprawić, to nie bez przyczyny
Lękam się; bo jeśli każe
Od Euzebiusza daleko
Odejść, to nim mię obleką
W habit, — śmiercią ich przerażę.
Nikt uciekający kary
Tak rozpacznie, tak szalenie
Nie śmiał wybrać za schronienie
Mieszkania swojéj ofiary.
Zanim wieść o śmierci brata
Rozgoryczy ku mnie duszę
Julii, pomówić z nią muszę.
Przez głowę myśl mi przelata
Ratunku w przeklętém dziele: