Pożegnania; żal mi dławi
Głos... Bądź zdrów.
Idź, idźże prędko
Bo patrząc, coraz mi łzawiéj,
Z tobą mi życie uciekło,
— A iść trzeba, gdy się rzekło.
Niechże was Bóg wszystkich strzeże.
Ciebie strzeż Bóg, mój chłopaku.
Nie przeniesieni tego braku.
Dobrze, że go już nie widzę;
Rozrzewnił mię, — aż się wstydzę.
Ha! Cóżby tu robił ze mną?
Zatraciłby się daremno,
W prostactwie chłopskiem i biédzie.
— Niech królowi służyć idzie.
Że odchodzi w noc tak ciemną
To mię martwi.
Bez przyczyny.
Jakaż go tam spotka szkoda?
Podróż w letnią noc — wygoda;
Zresztą don Lope tuż blizko.
Tfu, rozrzewnił mię chłopczysko,
Choć niby nastrajam miny.
Ojcze, może lepiéj w izbie?
Nie; skoro niema żołnierzy,
Usiądźmy tutaj na przyzbie,
Gdzie wieczorny wietrzyk świeży;
Dzień ucieka coraz bledziej,
Zaraz przybędą sąsiedzi.
Zostańmy; usieść tu wole,
Bo kiedy patrzę na pole