Tak, to ja, ojcze i panie.
Widzę-ż cię śród téj tortury?
Choć przetnij sznur, co mię pęta.
Och, nie, nie! Jeśli pozwolę
Rękom, aby rozerwały
Te kaleczące cię sznury,
Już usta nie będą śmiały
Wydać ci moje niedolę
W całéj przeokropnéj treści;
Bo jeśli raz się obaczysz
Z dłonią wolną, lecz bez cześci,
Już cierpliwym być nie raczysz
I zabijesz, a ja muszę
Wprzód otworzyć ci mą duszę.
Zamilcz, — nie mów, co się stało;
Istnieją takie nieszczęścia,
Że nie potrzeba powiadać,
Aby się je zrozumiało.
Nie; chcę wszystko wyspowiadać,
Niech twój pośród opowieści
Całą grozę duch wysłyszy,
I twoja duma się wzdrygnie,
I rychléj zemstą zadyszy,
Niż dopowiem.
Już to wiesz,
Jak wczoraj wieczór przed chatą,
Kiedym się czuła bogatą
Bezpieczeństwem od wszech ciosów
W cieniu twoich siwych włosów,
Zamaskowani zbrodniarze
Nauczeni, że przed gwałtém
Padają honoru straże,
Porwali mię, jak porywa
Wilk owcę, co choć lękliwa,
Przecież pod runem macierzy
Taka zaufana leży!...
— Ów kapitan, ów niewdzięczny
Gość, co od pierwszéj minuty,