Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/394

Ta strona została przepisana.

Wskroś aż do ducha przebodą. —
Nie rzekł słowa, ścisnął pięście
I dobył téj saméj stali,
Którąś my mu przypasali
Tak niedawno!... Więc kapitan
Pojąwszy, że za skrzywdzoną
Ująć się rycerskość każe,
— Rycerskość, co nie szła w parze
Z szlachetnością, — porwał swoję;
Skrzyżowało się szpad dwoje;
A ja widząc, że się wszczynał
Taki o mnie zacny bój,
Zawahana, zalękniona,
Że jeszcze nie wie brat mój,
Czym winna, czyli skrzywdzona,
Drżąc przed usprawiedliwianiem,
Gdyby we mnie widział winę,
W poplątanych krzów gęstwinę
Uciekłam; lecz przystanąwszy
Przez koronkowe wiszary
Bluszczów niby z za kotary
Patrzyłam, w sobie zebrana,
Na to, przed czem zbiegłam właśnie.
— Juan zranił kapitana;
Ten padł... Juan w swym obcesie
Z jakąś złością nieczłowieczą,
Chciał dobić, gdy w tém żołnierz
Szukający swego w lesie
Wodza, przybiegli z odsieczą.
Stanął im śmiało, lecz skoro
Spostrzegł się, że jest ich czworo,
Uszedł; tamci nie ścigali,
Ratując naprzód rannego,
Któremu na sznur korali —
Krople krwi nizały się z łona,
Wziąwszy ostrożnie w ramiona,
Nieśli do wsi, bez uwagi,
Że narażą na zniewagi....
— Nie wiedząc jak radzić złemu
Które zewsząd zagrażało,
Myśleli radzić większemu.
A ja patrząc z lęku skrzepła
Na to wszystko i wpadając