Dusza brała za tyrana.
Mówiłem sobie sto razy,
Że domysł mój bezzasadny,
Ona nieposzlakowanaa.
Tak w myśl podrażnioną wbiłem
To przypuszczenie obrazy,
Że mścić się postanowiłem,
Jeśli nie nad nią niewinną,
To nad własnéj marą głowy.
By zemstę w tajemniczości
Spełnić, urządziłem łowy,
Pozorem: — człowiek w zazdrości
Nawykł iść drogą nie inną
Jeno udaną; — tu w boru,
Gdy śród gończego ferworu
Rozbiegli się towarzysze,
Ja miłosnemi namowy
— (Jak zna ich użyć, kto kłamie,
Jak sam w nie wierzy, kto kocha!)
Wprowadziłem ramię w ramię
Matkę twą w leśne zacisze,
I powiodłem ją zdradziecko
Pośród skał ukrytą stecką
Między pniów upadłych tramy,
Kędy słońce nie zna bramy,
Bowiem przed niemi mur rośnie
Pozaplatanych swawolnie
— Że już nie powiem miłośnie —
Drzew, krzaków, gałęzi, liści,
I tam gdzie niewyciśnięty
Był zdawna ślad ludzkiéj pięty
We dwoje...
— Jeśli ci, panie,
Téj, co pierś twą opierścienia
Odwagi i doświadczenia,