Ale przecież nieprzejrzany
Czarny obłok z twarzy białej,
By me usta zawołały,
Że dwa razy wstał świt rany.
Ażeby wam, don Juanie,
Uprościć odgadywanie,
Kto wasza jutrzenka jasna,
Odsłaniam się; miłość własna
Chcąc zakosztować słodyczy,
Nie da zgadywać śród wielu,
Kogo się kompliment tyczy.
Oto masz mię.
Izabela.
Ty najdroższa? W mem mieszkaniu?
Z tak daleka i w przebraniu.
Tu mię cieszyć na pokucie?
Jakże mi nawet przeczucie
Miało szczęście to wywróżyć?
I jak nie ma mię odurzyć?
Ledwo mię wieść doleciała
O téj burzy, co zagnała
Ciebie, luby, w to więzienie,
Miłosne me udręczenie
Nie dało zwlekać ni chwili,
Więc zanim wróci do domu
Don Alvaro, pokryjomu
Z jedną tylko pokojową,
— (Patrz jakeś mi winien wiele) —
Która w korytarzu czeka
Rozesmucić ci tę celę
Przybiegłam.
W dobrą godzinę.
Pociesz smutnego człowieka,
Bo już w zniechęceniu ginę.