Aj, ten uśmiech milutki
Czy do saku to, czy do mnie?
Do ciebie. Kochania mego
Kwiat bębny warzą w zarodku,
Ale pokaż no, co w środku?
Aha, nie do mnie, — do niego.
Szperka... ślicznie, Allach przyzna,
Obserwujesz prawo boże.
— Hm, wino? Aj, aj, nieboże.
Wszystko, co w saku — trucizna.
Ja tam ani ruszyć nie chcę,
Bo mi jeszcze żal żywota.
Ty zważaj: niech cię ochota
Pokosztowania nie łechce.
Trucizna — wineczko one?...
Umrę — mówi — jak wypiję?
Może; Hiszpany to żmije,
Więc musi w jadach uczone.
Trucizna, tak; prawda żywa.
Więc Baryłka, tobie wara;
Nie spróbowała go Sara,
Ona, co taka łapczywa,
Ona, co taka łakoma.
Ha, ten giaur! Co powiecie,
Chciał Baryłce zabrać życie.
Lecz ocalił mię Mahoma:
— Jakie dobre proroczysko, —
Żem ślubił do Meki świętéj
Ucałować kostkę z pięty.
Aj, aj, bębnią, — już tu blizko.
Po szczytach z broni obwódki.
— Tarabańcież tarabanem,