— Co będzie? na czém pan wróci?
Aj, naprzód mię kijem zmłóci,
A potém śmierć nędzną zada,
Bo pewna, — nie zdążym w porę.
Tu wychodzi i powiada.
— Podawaj klacz. — Nie ma klaczy.
— Gdzie jest klacz? — Uciekła klacz.
— Którędy, synu sobaczy?
— Przez góry. — Ja cię uśmiercę!...
Bzyk — i uderzy mię nożem
Tu — przekłuje — aż... w serce.
Baryłka, gdy już nie możem
Ujść śmiertelnego straszydła, —
Mamy przecież do wyboru.
Pomyśl-no: sztylet czy trutka?...
— Tu śmierć lepsza, bo słodziutka.
Dobądźmy flaszeczki z woru...
Już mi zysteneya obrzydła.
Tak umrzéć jest przyzwoiciéj
Bo się krwią nie zafarbuję.
— Zaraz myślę, kurcz mię chwyci.
— Jakże ci?... Dobrze się czuję.
Jady w niéj nie mocne widzę,
Lecz, gdy się już życiem brzydzę
Więcéj trzeba trutki zażyć.
Nie jest chłodne, co mi dali
Na strucie; zaczyna parzyć.
Parzy — ale nie wypali,
Więcéj trzeba trutki zażyć.
Niech tak skonam powolutku...
Myślę, żem już doszedł skutku,
Bo mi się... zamgliły oczy,
I w głowie coś mi się mroczy,
Język mi jak kość sztywnieje,
I gęba koło... wacieje.
Więc kiedy już umrzeć winny-m,
Nie zostawię jadu innym,
Bo mam litość. Aj aj, Ałła,
Gdzież mi gęba się podziała?