Miłość twoja jest łańcuchem,
Wzdrygam się przed niemi duchem.
Myśl własna jest moim katem,
A oczy twe majestatem
Sądu i poglądam z drżeniem
Jak mi głoszą wyrok skonu.
Lecz niech mi ze swego tronu
Sława głosi: Ten umiera,
Bo kochał; — gdyż jedna szczera
Zbrodnia, — moja miłość była. —
Uniewinniać się nie kuszę.
Niech nie wyda się, że duszę
Zbawić pragnę; chcę jedynie,
Byś na mnie pomściła mordu.
Masz, i ostrzem tego kordu
Przebij pierś, co tak się podli:
Duszę, co się tobie modli
Wydrzyj, patrz, jak życie spłynie;
A jeśli twa dłoń się wzdraga,
Zawołam, że tu się kryję:
Niech wpadnie, niech mię zabije
Twój ojciec...
— Stój, stój, na Boga! —
A że nam dwoista droga
Kreśli się, obcemi twarze
Mają być, uczyń, co każę.
Przyrzekam...
— Masz wyjść stąd skrycie
I ratować swoje życie.
Masz przyjaciół i masz mienie
Na obronę.
— Czyż ja cenię
Bez ciebie złoto i ludzi?
Póki krew się nie ostudzi
W tych żyłach, wielbić cię będę.
Niczém méj żądzy nie wstrzymam.
Nie podoła cię obronić
Klasztor; i tam cię dobędę.