Z tém słowem dał mi odprawę.
A tam w łonie Alpuhary
Już domowéj wojny gwary
Wszczęły się; śród rozkiełzania
Pasyj stronnictw ci „Hiszpania“,
A ci wołają „Afryka“.
Tak w swych mitrach dziś zamyka
Nad wszystko nieprzyjaciela
Sroższego: Stronnictw niezgodę,
Państw i fortec burzyciela.
Nigdy na długo nie siądzie
Na tronie; bo niema w rządzie
Żywotnéj siły król tyran.
Ci, którzy go zachęcali,
Pierwsi, kiedy złe się zwali,
Ujdą, w skwapliwości żywszej,
Czasem krwi mu utoczywszy.
Kiedy więc tak z bożéj kary
Drżą posady Alpuhary,
Zanim owi ludzie żmije
Wzajem sobie śmierć zadadzą,
— Niech ruszy wojsko ku Berdze;
Bo mi trzeba zdobyć twierdzę,
Nim o własny szał się zbije.
Na co trudzić ich sprawami,
Które możem skończyć sami?...
Kiedy siedzim już w téj kuczy
Jak biednych kurczątek dwoje,
A ja gadać się nie boję, —
Na co — niech mię pan pouczy —
Było przez gąszcz się przedzierać,
Chyłkiem chodzić, straże mijać?...
Mrzeć my przyszli, czy zabijać?