Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/523

Ta strona została przepisana.

Stojąc pewnego wieczoru
Na pikiecie w głębi zworu
W załamie olbrzymiéj skały,
Gdzie gałęzie drzew deptały
Po fałdach całunu nocy,
Pojmałem Maura. — Nie będę
Opowiadał ci szeroce,
Jak zdradzając swych, mnie zdradził,
Bo na bezdroża wprowadził,
Po czém na mnie z Alpuhary
Przywołał pohańców chmary;
Jak ja ranny i ścigany
Skryłem się w grocie kowanéj
Cudowną ręką natury
Tuż pod zamkiem u stóp góry.
W téj to opiekuńczéj grocie
Niby w potwora żywocie
Spłodziły prochy ruinę. —
— Mnie pierwszemu była znana,
Ja pierwszy do Don Juana
Poniosłem o niéj wiadomość.
Mnie potém książę jegomość
Oddał u podkopu wartę,
I ja potém przez rozdarte
Miną podziemne kratery
Pierwszy wpadłem do Galery,
Która śród płomieni cała
Salamandrą się miotała.
Przez te ognie się przebrałem,
Dążąc do głównego placu
I warownego pałacu,
Co był pewno arsenałem,
Gdyż doń biegły tłumy ludzi.
— Lecz boję się, że was nudzi
To opowiadanie, bracie.
Tak roztargniony słuchacie!

Alvaro.

Ot, coś przyszło mi do głowy...
Minęło... smutek chwilowy...
Mów dalej.

Garces.

Dobiegłem zatem
Obleczon podwójnym szkarłatem