Przy łożu, w brylantach cała.
Odgadłeś, widząc tak strojną,
Że miłości dłonią hojną
Kochanek tam dla kochanki
Ślub a nie trumnę gotował.
Ja widząc przecudne ciało,
Rad byłbym ją uratował
Za okup taki bogaty;
Lecz ledwom za rękę białą
Schwycił ją, gdy marmurowy
Ten posąg warg blade kwiaty
Rozwarł i takiemi słowy
Rzekł do mnie: „Chrześcijaninie,
Ponieważ zysk, lecz nie sławę
Da ci ciało moje krwawe,
Bo krew, co z kobiecéj płynie
Rany, nie stroi, lecz plami, —
Zadowolnij klejnotami
Twą chciwość nienasyconą,
Ale zostaw czyste łoże
I trwałe w wierności łono,
Gdzie żyje misteryum święte
Prostym ludziom niepojęte.
— Ja nie zważając, w ramiona
Porwawszy ją...
Stój, zaczekaj,
Nie rusz jéj!... Co to powiadam?
Marzę... zmysłami nie władam.
To wspomnienia mary mętne...
Mów; — wszak mnie to obojętne.
(Obojętne!... kiedy czuję
Bardziéj to — o myśl szalona! —
Że ją kocham, niż że kona),
Wołała w trwodze niewieściej
O pomoc życiu i części...
Ja spostrzegłszy, że już bieży
Ku nam cały tłum żołnierzy,
Widząc, że niema sposobu
Posieść wraz zdobyczy obu
A pełen chutnego szału