Strona:PL Pedro Calderon de la Barca - Dramata (1887).djvu/531

Ta strona została przepisana.

Synu wspanialéj orlicy,
Co samemu słońcu stanie
W oczy dumą swéj źrenicy;
Całą — którą widzisz górę
Zbuntowaną twojéj szpadzie,
Kobieta — jeżeli raczysz
Przyjąć ją — u nóg twych kładzie.
Dońa Izabel Tuzani
Jestém, która tu tyranji
Prawem mieszkałam więziona,
Moreska z mowy i stroju,
Ale wiarą chrześcijanka,
Tutaj królowa i żona
Abenhumeji, co w zdroju
Krwi najbliższych, wytoczonéj
Bronią, obmył mir korony,
Którą dumnéj zdarto głowie.
Bo usłyszawszy Maurowie,
Że dajesz pardon powszechny,
Żądali twierdzy poddania.
Tak się to niepewnie skłania
Tłum, że co mu się podoba
Dziś, przyszła mu zbrzydzi doba.
Widząc, że mu bez nadziei
Łamać hart Abenhumeji,
Który bojaźni tamował,
Przy zmianie zamkowéj warty
Kapitan żołnierstwem wsparty,
W padł aż do sali tronowéj
Wołając do króla słowy:
„Zdaj się królowi Hiszpanii“.
„Przyjdźcie wziąć“ — on na to rzecze.
I natarła wraża szpada
Na wzniesione zewsząd miecze.
Krzyknęła ludu gromada:
Niechaj żyje Austryi imię!
Jeden z stojących przy tronie
Żołnierzy ciął króla w głowę;
I to, które chciał w koronie
Nosić zawsze, purpurowe
Teraz czoło, w czas pokoju
Padło, jak się pada w wojnie,
A z niem nadzieje podboju,