I kobietom już obrzydły
Te sprosności; wziąwszy widły
Pójdziem oczy mu wydrapać.
Pewna, że się tu gdzieś wwiercił,
Wszystkie te, panie, krzyżyki,
Których tu widzicie szyki,
Stawia tym, których uśmiercił.
To najgłębiéj utajony
Kąt lasu.
— Nieba! Poznałem
Miejsce to: tutaj ujrzałem
Ów dowód nadprzyrodzony
Nieskalaności bez zmazy
I niewinności bez cienia,
Na których blask podejrzenia
Śmiałem rzucać tyle razy,
Tak widocznie bezpodstawne.
Jakie pasye, panie, draźnią
Twą wzburzoną wyobraźnią?
Wspomnienie to bólu dawne,
Oktawio, co duszę mroczy,
A wstyd, którego przed nikim
Nie wygłosiłem językiem,
Teraz mi tryska przez oczy,
Każ, Oktawio, niech żołnierze
Poczekają w głębi jaru,
A ja z méj troski ciężaru
Jeszcze raz niebu się zwierzę.
Ziskać się, a baczyć na wsze
Strony.
— Jako?...
— Darmo z pyska-ć