Bo go w rozkoszy kolebią
Niepomne na zegar żądze.
Wiesz, że mi się podejrzaną
Zdaje sprawa owa cała.
Julia wezwać go musiała:
Gdyby go nie przywołano,
Kto ma dość odważną minę,
By sie przez klasztorne mury
Darł?
— Rykardo, słychać z góry
Jakiś szmer.
— Przystaw drabinę.
Puść mię, kobieto!...
— Więc kiedy
Twemi żary spłomieniona,
Na gorące prośby zmiękła
I westchnieniami zalękła,
I łzami rozpancerzona,
Dwa razy obrażam Boga,
Bo Boga i Oblubieńca,
— Rzucasz mię i nie posiadszy
Żart czynisz z mego poddania
I hańbę z mego rumieńca?
Dokąd chcesz ujść?...
— Puść, niech skryję
Twarz; z twych ramion na mnie patrzy
Bóstwo i przystępu wzbrania.
Z twoich oczu płomień bije,
Twój oddach — fala ogniowa.
Wulkanu snop — twoja mowa,
Każdy warkocz — żmija złota;
Każdy wyraz śmiercią wionie,