Piekłem twa każda pieszczota;
Takich nabawia mię dreszczy
Znak dojrzany na twem łonie.
Stygmat to dla mnie złowieszczy;
A niech niebo nie dozwoli,
Abym zbezcześciwszy ciebie,
Cześć pogwałcił razem krzyża;
Bo gdybym go na swawoli
Mojéj zawezwał świadectwo,
Zniósłby-ż podłe me jestestwo,
Gdy się k’niemu z hołdem zbliża?...
— Wróć, przeznaczeń nie odwlekaj:
Serce me tobą nie gardzi;
Idę — bo dziś wielbię bardziéj. —
Wstrzymaj się, Euzebio! Czekaj!...
Tu drabina...
— Błagam, zostań,
Albo weź mię stąd!...
— Nie mogę.
Więc tak z tryumfu pobladłem
Na rozpacz licem — odchodzę.
Ratuj mię, niebo! upadłem.
Co się stało?...
— Nie widzicie
Wichru rozognionych chłostań?
Nie widzicie, jak niebo w pożodze
Zarzuciwszy krwawe płaszcze,
Chyli się na mnie... przygniecie!
Ha! gdzie skryję się, jak spłaszczę?.
Krzyżowe drzewo, przysięgam
I tu najsroższemi sprzęgam
Klątwami wzniesione ręce,
Że gdziekolwiek znak twój ujrzę,
Ukorzony bożéj męce
Odmówię Zdrowaś Maryja.