A Euzebiusz?... Czy nie dla mnie
Na klasztorne darł się ściany?
I gdy niezahamowany
Zawisł nad klątwy otchłanią,
Czy nie schlebiał mi? Więc czemu
Waham się, lękam i cierpię?
Zstępując, odpłacę jemu
Odwagę hazardem własnym
I w jego uśmiechu jasnym
Słodkiéj nagrody zaczerpnę.
Już za grzechu przyzwolenie
Jak za grzech kary się głoszą,
Więc gdy pewne me zhańbienie,
Niechaj mu ulżę rozkoszą.
Tak; chcę; — już Bóg odjął ze mnie
Swe dłonie, zepchnął mię w ciemnie.
Lecz spełnionego w rozpaczy
Występku czy nie przebaczy?
On litośny... Na cóż czekam?
Przed światem, honorem, Bogiem,
Zbyłam szacunku i cnoty,
Kiedy tak oczy oblekam
Okropnéj bielmem ślepoty.
Demonem jestem, co strącony
Za niebios runął opony,
Gdy utraciwszy nadzieję
Odkupienia, nie szaleję.
Za święte wyszłam warownie,
A noc w ciemności i ciszy
Jakimś strachem ku mnie dyszy,
Jakąś grozą ku mnie wieje.
Stąpam w okropnym bez-echu,
Gubię się w czeluściach grzechu
I potykam w nim ponownie.
Co czynię, co chcę, gdzie dążę?
W takiem osłupieniu krążę,
W takiéj okropności trupiej,
Że mi krew pod sercem krzepnie
I włos na głowie się słupi.
Wyobraźnia, nim oślepnie,
W próżni kształty jakieś tworzy
I szept ponury mię trwoży