I już wejść musiał na górę
Kurcyusz w ogromnéj czeredzie
Zbrójnych ludzi; nadto z wiosek
Okolicznych chłopstwa chmurę
Zebrał wściekłą i tu wiedzie,
Nawet kobiety i dzieci;
Wołał, że po krew twą sięga,
Że ci ją z ciała wykrwawi
Za śmierć syna i przysięga,
Iż cię przykładem postawi,
Oddawszy na pohańbienie
Żywym lub umarłym w Senie.
Julio, rozprawiać daremno
W téj chwili; skryj twarz, chodź ze mną;
Nie dobrze, byś w ręce wpadła
Twojego ojca i wroga.
Bracia! Stojąc dziś u proga
Śmierci, pokażcie odwagę.
Aby się wam nie zakradła
W serce bojaźń, pod uwagę
Weźcie, że nas zabić idą,
Lub pojmać — co jedno znaczy;
Bowiem późniéj w kazamacie
Pod miecz kata głowę dacie
I tę hańbę świat obaczy.
Więc otrząśnie się z obawy
Każdy dla życia i sławy.
Na dowód, że się nie boją
Dzieci gór, przeciw ich rojom
Pójdziem pierwsi; szczęście zawsze
Na dzielniejszych jest łaskawsze.
Ujść gdzie niema, bo już oto
Pod nami.
— Przed tą hołotą —
Ostrzegam — niech nikt nie tchórzy;
Bo na Bóg żywy! jeżeli
Kto cofnie się, albo zmruży
Przed kulą zalękłe oko,