Cóż poczniesz?
O! ja nieboga!
Tak, Sireno moja droga.
Ludwik umarł, a ja za nim.
Pognębioną tem konaniem
Ujrzysz mię niebu posłuszną,
Lecz beznamiętną, bezduszną,
Związaną — lecz śmierci wiązaniem.
Bo to, com raz ukochała,
Bo to, com raz uwielbiła,
Może zabrać mi mogiła,
— Niepamięć go nie zabrała...
Niepamięć, gdzie miłość pała?...
Miłość kłamczynią?... Przeklęta
Byłaby z nią prawda święta!
Gdy miłość nie była płocha,
Nie zapomni ten, co kocha;
Nie kocha, co nie pamięta.
Wiesz, jaką czarną żałobą
Serce me po nim oblekłam;
Gdy do ołtarza się zwlekłam,
To, by się znęcić nad sobą.
Ostatni tu raz przed tobą
Z boleści się moich skarżę. —
Miłości, szłaś ze mną w parze;
Lecz teraz odejdź miłości,
Bo jest zuchwalstwo śmiałości
Wkraczać po za czci ołtarze.
Fortunny ja, że spieszyłem,
Szczęśliwy, że biegłem cwałem,
Przebłogi, że się zmachałem,
Przedumny, że przyłożyłem