Pierwszy usta w ślad tej nóżki,
Co ślad swego majestatu
Wyciskała formą kwiatu,
Jak ulotne wiosny wróżki.
Zcałowawszy stóp tych noski,
Całuję je znów i pieszczę,
Ile je całować jeszcze
Wolno bez obrazy boskiej.
Ktoś waść jest?
Najniższy służka
Don Lopesa, mego władzcy,
A mowca gładki, jak gładcy
Biegacze, co do podnóżka
Pańskiego bieżą po dary.
Niechże waść zasługę bierze.
Oto. — W jakim charakterze
Służysz waść?
Człowiek tej miary
I humoru, czyż bez grzechu
Może nosić inną maść,
Jak mistrza?
Czegóż mistrzem waść?
Jestem — pani — mistrzem śmiechu.
Lokaj, którego przenoszą
Nad inne cięższe wypadki,
To proszę — już lokaj rzadki,
To skarb, o który się proszą.
— Gdy myszkuję, intendentem;
Gdy się z panem dzielę zdatnym
Dla mnie strojem, jestem szatnym;
Krajczym, a krojczym z talentem,
Gdy wybieram lepsze kąski.
Sekretarzem też się głoszę,