I radabym się przed tym wzrokiem schować,
Tak przed wyższością waszą czuję trwogę,
Ni nieśmiałości mojej nie przemogę.
Wasza to wina, — raczcież mi darować;
Jako małżonka mogę was szanować,
Kochać już dzisiaj nie śmiem i nie mogę.
A! nie. — Odurzyć się chciałem.
Niechże!... Nadzieję zawodną
Trucizną uczynię miodną
I złoconym puginałem.
Gdy mi ból mogiłę sklepi,
Toć lepsza rozkosz — o nieba!
Gdy z zazdrości mrzeć mi trzeba,
Toć z miłości umrzeć lepiej.
Za zuchwałości namową
Pójdę, prawo części zduszę;
Leonorę posieść muszę,
Choćbym miał przypłacić głową!
Syrenko mojego wnętrza,
Dobrze Syreną się wabisz,
Bo kusisz, a potem grabisz
Serce, co k’tobie się spiętrza.
Niechaj te lody odtają,
Co mię w swe chłody zakuły,
Bo miłości afekt czuły
Dokucza nawet lokajom.
Użycz mi daru z twej dłoni.
Chętnie; — czem mogę mu służyć?