Był zameczkiem, gdzie mieszkały
Jak bracia dwa małe karły;
Szły w parze, lecz się nie znały.
Rękawiczka bezwątpienia,
Którą trzymam — ot — na dłoni
Przebywała czas lenienia,
Jak słowiki; koziej woni
Wdzięk swój ma do zawdzięczenia.
— Tę wstążkę dała mi dama
Wielkiej ceny;... lecz nic z tego,
Ja jej nie kocham.
Dlaczego?
Bo mię wściekle kocha sama.
Czy to nie wystarcza?
Tak...
Ta, którą to serce ukocha,
Musi być kłamliwa, płocha,
Śliną jadu psuć mi smak,
Drażnić scenami zazdrości,
Gardzić, szydzić, tarzać w błocie,
A ubóstwiać mię w istocie.
To jest dla mnie szczyt miłości. —
— Do tej rady się uciekłem,
Gdy gryść waszym już zwyczajem,
Że sobie to czynię rajem,
Co mi być powinno piekłem.
Pięknaż jest ta dama tkliwa?
Wcale nie, bo jest nieschludna.
Doprawdy, zaleta cudna!
Z jednego oka oliwa
Jej ciecze, z drugiego syrop.