Bardzo się spieszysz, honorze,
Gdy jedna wątpliwość może
Zwichnąć doreszty mózg wkuty
W więzy mej strasznej pokuty.
Że o mnie przypowieść znaczy,
To się wyraźnie tłómaczy.
O czemś okropnem się dowiem...
Powiem, by wyznał? — Nie powiem.
Poradzę zmilczeć? — Tak raczej.
— Gdy mam pomódz ci swą radą,
Myśl swą oto w tem wyłożę:
Mniemam, że się nikt nie może
Zwać shańbiony, gdy nieświadom.
Ten tylko, co z duszą bladą
Hańby pomścić się nie zrywa
Choć zna, podłym się nazywa.
W wypadku tak ważnej miary
Nie nieświadom godzien kary,
Lecz, co nie mszcząc się, ukrywa.
— Długo ci nie będę prawił;
Ale gdyby ktoś przypadkiem,
Nawet jak ty, — będąc świadkiem
Mej hańby, mnie ją wyjawił
I przez chwilę myśl zabawił
Domysłem, że ja się boję, —
Pierwszy, na którymbym swoje
Mścił nieszczęście, byłby sam.
Bowiem to do siebie znam,
Że żyć nie mógłbym we dwoje
Po takiej okropnej wieści.
Ha! Wszak sam rozum się wścieka
Na tę myśl, że do człowieka
Człowiek powie: Nie masz cześci!
A dopieroż tej boleści
Gdyby sprawcą miał być tkliwy