Przyjaciel... Nie! na Bóg żywy,
Gdyby mi to własny duch
Poszepnął, najszczerszy druh,
Zdarłbym życia zeń pokrywy.
Wysłuchałem twojej mowy
Tak roztropnej i mojemu,
Za nią powiem znajomemu,
Aby milczał. — Bądź mi zdrowy!
Bezwątpienia mu nie nowy
Mój wstyd i chce mię uprzedzić.
Niechybnie musiał wyśledzić,
Że mię zdradza Leonora.
— Gdy zna wstyd, to mu już pora
I o zemście się dowiedzieć.
I świat także, co należy
Dowie się. — Dosyć, honorze,
Czekałeś! Podejrzeń zmorze
Nie folguj, aż w złe uwierzy,
Nie stój, aż cię złe ubieży.
I kiedy takiej sromoty
Doszły jej niecne zaloty,
Niech między straszne przykłady
Postawię wielkość jej zdrady
I mojej mściwości groty.
Z kwinty królewskiem nazwanej imieniem,
Gdzie mam dzisiejszej nocy być goszczony,
Już nie powrócę z wojskiem do Lisbony.
Na morskim brzegu stanęło gotowe
Wyruszyć, w iskrach świateł brylantowe,
Wstydząc swojemi pióry i szkarłaty
Promienie słońca i majowe kwiaty.