Jak tchórz do stopy królewskiej się czaję,
Boleść mię pali i wściekłości płomień;
Jak tchórz sie zbliżam, bo mi się wydaje
W takiej rozpaczy i strachu i wstydzie,
Że wszyscy wiedzą o mojej ohydzie.
Oto Don Lopez z Almeidy; w Afryce
Gdybym miał jego szpady błyskawice,
Wnet maurytańska buta w prochby padła.
Czyżby się szpada w tej pochwie zasiadła
Tak podle, gdy ty swoję, żądną wojny,
Z pochew dobyłeś już, władco dostojny?
Z tobą i na śmierć. — Jakieżby powody
Mogły zatrzymać mię w cichej zagrody
Gnuśnym pokoju?
Wszak jesteś żonaty.
Tak, ale przeto nie miękną bułaty
W dłoni żołnierza; bo ma pierwsze prawa
Do jego troski dobra cześć i sława.
Jakże? Małżonce młodej
Ucieczesz, w bitwie dopytać się szkody?
Żona ma nowej ztąd cześci nabędzie,
Widząc, iż ci żołnierza
Dała, co pragnie w dzielnych stanąć rzędzie;
Bo jest szlachcianką i toby ją raczej
Ubodło, gdybym pozostał próżniaczy.
Kiedym dla własnej wprzód sławy kładł zbroję,
Dziś jej się muszę dobijać na dwoje
I nie uczynię źle — sądzę — w tej mierze,
Gdy dziś pożegnam żonę.
Już wam wierzę.