Całusy ustami kradłem...
A wtem orlica przedziwna
Myśląc, że jest rzecz pożywna,
Którą w pocałunkach jadłem,
Zleciała gdzieś z chmur zuchwale
I porwawszy bardzo butnie
Wstążkę trawioną tak smutnie,
Wzbiła się w powietrzne fale.
Ja chociaż miałem za fraszkę
Skoczyć do chmur w gniazdo ptaka.
Nie mogłem znaleść szyszaka,
By przed słońcem zakryć czaszkę.
Z gwałtu owej drapieżnicy
Stworzono o twojej wstążce,
I znajdziesz ją w każdej książce:
Historyę zielonej orlicy.
— A teraz słuchaj, co mnie się
Zdarzyło: Stoję ja sobie
Na polu; wtem patrzę, w dzióbie
Orlica, lecąc, coś niesie.
Lecz widząc, że nie do jadła,
— (Orlica tasama pewnie) —
Upuściła z dzióba gniewnie
Rzecz, która u nóg mi padła.
Nachylam się po nią w chęci
Podniesienia... w trawie zwita
Leżała wstążka! — Patrz, czy ta
Sama?
Fakt godny pamięci.
Pamiętna też nań się godzi
Kara.
Pomówimy o tem,
Ale zostaw ją napotem,
Bo oto pani nadchodzi.