jeszcze kazali oporządzić na drogę, że samemu Jowiszowi byłoby markotno. Postać Safinusa stoi mi dziś jeszcze tak żywo w pamięci, jak gdybym na niego patrzał. Mieszkał sobie przy téj staréj arkadzie, gdym jeszcze był malcem. To był — powiadam wam — pieprz, nie człowiek. Gdzie on stąpał, tam trawa się wypalała. Ale człowiek zeń był uczciwy, prosty i z charakterem; kto sobie zjednał jego przyjaźń, ten mógł grać z nim w „morę”[1] nawet po ciemku. Prawdziwa przyjemność była patrzeć na niego, gdy zasiadał w radzie miejskiéj. Nie przebaczył nikomu, mówił prosto z mostu, bez żadnych ogródek. A gdy przemawiał na forum, to głos mu potężniał jak trąba. Przytem nie pocił się i nie spluwał. W całéj swéj osobie miał coś — jakby to powiedzieć? — azyatyckiego. Przytem był niezmiernie uprzejmy każdego witał po imieniu i nigdy się nie omylił. To też wówczas chleba było po uszy. Za jednego asa dwoje ludzi mogło się najeść do syta. Teraz zaś pieką bułeczki mniejsze od
- ↑ In tenebris micare (sc. digitis) Gra tego rodzaju odpowiada, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, téj, którą, można widzieć dzisiaj jeszcze na ulicach Neapolu. Zwie się ona u Włochów „la mora”, a zasadza się na tem, że jeden z grających zaciska pięści i otwierając je nagle podnosi np. trzy palce, spółgrający zaś podnosi ich np. dwa; jeżeli pierwszy zawoła: pięć palcy! — wygrywa. Rzecz cała polega na prędkości i dlatego ulega wielu sporom i matactwu. „Ztąd przenośnie o człowieku prawym mówiono, że można z nim grać w ten sposób nawet w ciemności. Podobne wyrażenie znajduje się u Cycerona: quocum in tenebris mices (Offic. 3, 19).