Strona:PL Petroniusz - Biesiada u miljonera rzymskiego za czasów Nerona.pdf/72

Ta strona została przepisana.

wolich oczu. I tak codzień jest gorzéj i gorzéj. Ta nasza kolonia rośnie wstecz, niby ogon cielęcia[1]. A dla czego? Mamy edyla, co niewart tego tytułu i który wyżéj ceni szeląg we własnym trzosie, niż życie któregokolwiek z mieszkańców. To też używa wszelakiéj roskoszy w swoim pałacu i z pewnością więcéj zbiera pieniędzy w ciągu jednego dnia, niż inny odziedzicza po ojcu. Dobrze nam tak! czemu jesteśmy niedołęgami! W domu każdy udaje lwa, a zającem jest po za domem. Ja już wyprzedałem wszystkie gal — gany swoje, a jeżeli taka drożyzna potrwa dłużéj jeszcze, to wypadnie mi sprzedać chałupę. Jakże być ma inaczéj, gdy ani ludzie, ani bogowie nie mają litości nad tą kolonią? Dziś już nikt nie wierzy w bogów, nikt nie zachowuje postów, nikt nie dba o Jowisza; każdy tylko przymruża oczy i liczy grosiwo. Dawniéj nasze białogłowy boso, z rozpuszczonemi włosami chadzały w skupieniu ducha na wzgórze i pokornie błagały Jowisza o deszcz. To też lalo nieraz jak z cebra! Wszystko się wówczas radowało, i procesya wracała nieraz do domu przemokłszy do nitki. Teraz zaś bogowie mszczą się na bezbożnikach, i pola niby pustynie spiekłe są i bezpłodne.”

„Proszę cię — zawołał Echion, handlarz starzyzny — nie przedstawiaj że wszystkiego tak czarno.

  1. Haec nostra colonia retroversua crescit tanquam coda vituli.