starszego brata w potrzebach wojennych. W aktach rodzinnych z owego czasu znajduje się podpis szesnastoletniego wówczas chłopca: „wielebny ojciec w Bogu, opat Brantôme“. Godność ta nie wkładała jednak żadnych kościelnych obowiązków i nie stała na przeszkodzie ani do służby rycerskiej, ani do małżeństwa. Rzemiosło wojenne bardziej niż stan duchowny odpowiadało niespokojnej naturze młodego junaka: jakoż, licząc lat 18, wyrąbał lasu za 500 dukatów, wyekwipował się i pociągnął do Włoch na czele gromadki siedmiu szlachty, również przezeń uzbrojonych i posadzonych na tęgie rumaki.
Ziemie, przez które Brantôme jechał, bynajmniej nie były spokojne. W Piemoncie, w okolicznościach których bliżej nie znamy, otrzymuje postrzał w twarz, który o mało go nie pozbawia wzroku; zmuszony jest zatrzymać się w Portofino, w owem cudownie pięknem pogórzu nad zatoką genueńską, gdzie przechodzi osobliwą kurację: „jedna bardzo piękna tameczna pani wstrzykiwała mi do oczu mleko ze swoich pięknych i białych piersiątek“[1]. Następnie, w orszaku Franciszka de Guize, księcia Lotaryńskiego, udaje się morzem do Neapolu: przekazuje nam dokładny opis przyjęcia, jakiego doznał francuski orszak od margrabiego Alkali[2]. Tutaj poznaje margrabinę de Guast, której życzliwość wspomina później z takiem rozczuleniem.
W r. 1560 powraca z Włoch do swoich majątków, które przez ten czas były na opiece starszego brata, An-