dla naszego poczucia, jaskrawości książki Brantôma najbardziej rażącemi, to właśnie naiwność jego stylu i poniekąd jego niewinność: niewinność jakgdyby dziecka, które, z zainteresowaniem budzącej się płci, ogląda swoje niepokojące je szczegóły anatomiczne, jakgdyby je po raz pierwszy widziało. Można się o tem przekonać: najbardziej obrażają nasze uczucia wstydliwości te ustępy, w których Brantôme oddaje się dociekaniom anatomicznym, obierając sobie, z całą dobrodusznością, za modele swoje koronowane osobistości. Ale w zamian, czyż np. szczegół, przytoczony przezeń o anatomji Elżbiety angielskiej,[1] nie więcej nam tłómaczy dolę nieszczęsnej Marji Stuart, niż cały piękny dramat Schillera?...
Nie wszystko zresztą, co mieści się w tej książce, możemy włożyć na osobisty rachunek Brantôma. Pełno tu jest tych, „jovialitates“, które, od Boccacia począwszy, szły z Włoch na całą Europę i tak samo dotrzeć mogły na komnaty Luwru, jak zbłąkać się pod zacną lipę Jana z Czarnolasu, którego księga fraszek, pisanych „dobrym towarzyszom gwoli“, pod względem „trefnego y sprosnego rzeczenia“ nie ustępuje bynajmniej Paniom Swawolnym. Różnica, głównie jest ta, że, w Figlikach Reja, Ogrodzie Fraszek Potockiego, i t. p., z tych samych wzorów przyswoił sobie polski „genjusz rasy“ bogatą niwę epigramu skatologicznego, obracającego się nieodmiennie koło spraw związanych z trawieniem, podczas gdy w umysłowości francuskiej znalazł wdzięczniejszy grunt pierwiastek erotyczny.
- ↑ Tom 1, str. 252, w. 8.