będące cale puste, sama, dosiadszy dobrego konia y z pięćdziesięcią dobrey iazdy uczyniła wycieczkę, wszczęła alarmy, podłożyła ogień w obozie: tak iż pan Karol Bloyski, mnimaiąc się bydź zdradzonym, hnet kazał zaprzestać szturmu. K’czemu przyczynię tu małą opowiastkę.
W czas tych ostatnich woien Ligi, nieboszczyk xiąże Kondeusz[1], świeżo zmarły, będąc w Świętoiańsku, posłał do pani Bordeilowey[2], wdowy w wieku czterdziestu lat y barzo urodney, wezwanie, iżby wydała sześć lub siedm ludzi z iey dóbr, y z naybogatszych, którzy schronili się z nią do iey zamku w Matas. Ta pani odmówiła wręcz, iż nigdy nie zdradzi ani nie wyda tych nieszczęsnych ludzi, którzy schronili się y ukryli na iey wiarę. Rozkazał po raz ostatni, iż, ieśli mu ich nie pośle, hnet ią nauczy bydź mu posłuszną. Dała mu odpowiedź (bowiem bawiłem podczas przy niey ku pomocy), iż, skoro on sam nie umie bydź posłusznym, zdawa się to iey szczególnym iż chce tego uczyć drugich, y że skoro on usłuchnie swemu królowi, ona usłuchnie iemu: owo też że, przy wszytkich iego wygróżkach, nie boi się ani iego harmaty ani oblęgania y że pochodzi z rodu od grebini Monfordzkiey, od którey ród iey wziął w spadku tę fortycę, ona zasię y wszytko y iey odwagę; y że iest gotowa bronić iey tak dobrze, iż iey nie dostanie; y że tak tu sobie będzie poczynać y taką chlubę zdobędzie iako iey przodkini, owa grebinia, uczyniła w Anebonie. Xiążę pan długo rozmyślał nad tą odpowiedzią y ociągał się kilka dni nie grożąc więcey. Przedsię gdyby nie był pomarł, byłby ią oblęgał; wżdy ona dobrze się przygotowała na to w sercu, w męz-