Niedawno iest temu, iak pewien szlachcic we świecie, w prowincyey którey nie nazwę, umiraiąc, uczynił tek samo, ogłosił swoie miłoście a wszeteczeństwa y wyszczególnił panie a panny, z któremi się wąchał, y w iakiem miescu a iakiem spotkaniu y na iakie sposoby, z czego spowiadał się głośno y prosił Boga o przebaczenie wobec wszytkich. Ów czynił gorzey iako te biała głowa, ona bowiem iedno siebie podała w ohyzdę; zasię ów szlachcic podał na zgorszenie siła białych głów. Oto, wierę, dworne obyczaie!
Powiedaią, iż skąpcy a skąpczynie równie są tey przyrody, iż myślą sielnie przy śmierzci o swoich skarbach y talerach, maiąc ie ciągle na uściech. Iest iuż około czterdziestu lat, iak nieiaka pani Mortemarowa, iedna z nabarziey zasobnych pań z Poktu, y z naypiniężnieyszych, kiedy iey było na umiranie, myślała ieno o swoich talerach, co ie miała w alkierzu, y, póki była chora, wstawała po dwadzieścia razy na dzień, aby obeźrzeć swóy skarb. Wreszcie, zbliżaiąc się mocno ku śmierzci, y, gdy xiądz kierował ią ku życiu wiecznemu, ona mówiła ieno y odpowiedała to: „Daycie mi moią kieckę; hultaie mnie plondruią“; myśląc ieno o tym, aby iść zaźrzyć do onego alkierza, iakoż ku temu czyniła wysiłki, gdyby była mogła: y tak się dobrey pani zmarło.
Odbieżałem conieco ku końcu od pirszey materyey; przedsię zważcie sobie, iako to po morale a traiedyi zwyczaynie przychodzi ucieszne błazeństwo. Na czym kładę koniec.