Strona:PL Pierre Brantôme - Żywoty pań swowolnych Tom II.djvu/157

Ta strona została przepisana.

sła, aby odyść do swego kabinetu. Owa panna, którey nie nazwę, podniesła, się hnet y wstaiąc tuż przed królową, popchnęła tak sielnie ową kulę baranią, kudłatą, kosmatą, iż uczyniła po ziemi ze sześć abo siedm tęgich podskoków, rzekłbyś iż panna chciała sama z się dać widowisko daremne całey kompaniey. Któż, wierę, był zdumiony? wżdy owa panna, y królowa też, było to bowiem na szczyrym placu, dla wszytkich widocznym. „Matko nayświętsza! zakrzyknie królowa, cóż to iest, moia duszko, y co ty się z tym zabawiasz?“ Biedna panna, czerwienieiąc się, nawpół zapłakana, zaczęła mówić iż nie wie coby to było, y że to snadź ktoś nieżyczliwy wypłatał iey tę szpetną psotę, y mnima iż nie kto iny ieno ów pan Żerdź. On, który widział początek oney zabawy a podskoków, wziął się tymczasem ku drzwiom. Posłano go szukać, nie chciał wszelako przyść, widząc królową tak zgniwaną y przecząc wręcz wszytkiemu. Z tem wszytkim, trzeba mu było przez kilka dni kryć się przed iey gniewem y pana miłościwego królowym także: y gdyby nie był iednym z nawiętszych faworitów pana Delfina wraz z Fonten-Gerenem, byłby popadł w srogą opresyą, mimo iż nic mu nie dowiedziono, ieno przez domysły. Mimo wszytko, król y iego dworzanie y wiele pań nie mogło strzymać się od śmiechu, nie śmieiąc wszelako tego okazać, z baczenia na gniew królowey; była to bowiem pani która umiała dopiec a zalać sadła za skórę ludziom iako nikt w świecie.
Pewien godny szlachcic y panna dworska, żyiąc wprzody w dobrey przyiaźni, popadli z niey w nienawiść a sprzycz-