Strona:PL Pierre Brantôme - Żywoty pań swowolnych Tom II.djvu/230

Ta strona została przepisana.

ieno: „Możebnaż to, aby ten człowiek był moim współmiłośnikiem? Wierę tak, bowiem, odiąwszy moią wielgość na stronę, przewyższa mnie w czym inym“. Wey miał to samo imię co ów xiążę, y był barzo biegłym krawcem y szacowanym na dworze; tak iż nie było pani ani panny, któreyby nie odziewał, gdy chciała bydź dobrze odziana. Nie wiem czy ie odziewał tym samym kształtem co swoią panią, przedsię nie krzywdowały w tem sobie.
Znałem iedną pannę z poczciwego domu, która, miawszy pacholika w weku czternastu lat y uczyniwszy zeń swoiego trefnisia a błazenka, w onych igrach a błaznowaniach nie czyniła by iakiey przeszkody, aby się dać całować, dotykać a macać od niego, tak poufale iak gdyby to była biała głowa, y barzo często przed ludźmi, wymawiaiąc wszytko rzeczeniem iż to był mózgowczy a ucieszny błazenek. Nie wiem zali przestąpił tę granicę, wszelako to wiem, iż późni, y iako zamężna y wdowa, y znowu zamężna, była ta pani barzo niezwyczayną k...ą. Pomyślcie, iż zapaliła swoią hubkę od tey pierwszey głowienki tak dobrze, iż nie chybiła iey nigdy na przyszłość w więtszych pożarach a sielnieyszych ogniach. Patrzałem przez rok na ową pannę; wszelako kiedym ią uźrzał w iey poufałościach w obliczu swoiey matki, która miała reputacyą naybacznieyszey y naysurowszey świętoszki swego czasu, a która śmiała się ieno z tego y barzo była temu rada, przewidziałem zaraz, iż z oney małey igry przydzie się do więtszey, barziey świadomey y że z tey panienki będzie kiedyś tęga wycirucha, iakoż się y stało.