cząłem robić rachunek sumienia za siebie i za mego kolegę Prusa.
Ach! lista grzechów naszych była długa, jak „Bakałarze“ Adama Pługa. Namawialiśmy ludzi do zakładania straży ogniowych, szkółek, ochronek, jedwabnictwa, muzeów, resurs rzemieślniczych, ogrodów zoologicznych, spółek, banków, regulowania brzegów Wisły, do assenizacyi, kanalizacyi, giełd zbożowych. Nie dawaliśmy nikomu spokoju, jeździliśmy po komitetach; wołaliśmy o drogi bite; napadaliśmy na niewinne pograniczne spekulacye z okowitą, tak jak gdyby system wolnego handlu nie był wyższym od celnego; nie dawaliśmy ani chwili odpoczynku zalegającym w opłatach członkom rozmaitych towarzystw, tak jakby godziło się marnować grosz ciężko zapracowany na Bóg wié jakie niepewne cele. Słowem, daliśmy się we znaki najspokojniejszym obywatelom naszego kraju, obywatelom, którzy są hamulcem, nie dozwalającym aby wóz społeczny stoczył się w przepaść, hamulcem tak nawet silnym, że wóz społeczny nietylko nie druzgocze się w kawałki po nieznanych drogach, ale stoi w miejscu jak gdyby na cześć i chwałę komitetu szosowego zagrzązł w błocie na szosy pod Warszawą.
Rozmyślałem tak tedy długo, a żal coraz większy i coraz większa skrucha ogarniała serce moje, gdy nagle usłyszałem swoje nazwisko, wymówione w przedpokoju redakcyjnym. Ktoś pytał się woźnego, czy może widziéć się ze mną.
— Wielki Boże! — pomyślałem sobie. — To zapewne Chevalier Zielonogłowski ze „szpadą ojców swoich.“
I zdjął mnie strach przed „szpadą ojców“ kawalera Zielonogłowskiego. Co to będzie? co to będzie? — pytałem się sam siebie.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.