— Nie chodzi mi o tak wysokie stosunki. Ja, panie, wyjeżdżam do Stanów Zjednoczonych pojutrze, i chciałbym od panów dostać list do pana Horaina. Czy pan zna pana Horaina?
— Oh! doskonale... Od trzech lat.
Mówiąc nawiasem czytałem wszystkie listy pana Horaina, ale jego samego nie widziałem nigdy w życiu.
— Więc pan zna go od trzech lat? Ależ mnie się zdaje, że on od czterech lat mieszka w Ameryce?
— Omyliłem się: znam go od sześciu lat.
— Owóż prosiłbym panów o list do niego. Ja chcę tam kupić kawał gruntu i osiedlić się. Moja żona słaba, potrzebuje ciepłego klimatu, a tam słyszę ciepło.
— Jak gdzie. Ale przecież i we Włoszech ciepło.
— Ciepło, ale drogo: tymczasem tam, słyszę, ziemię darmo dają, tylko się trzeba strzedz, żeby nie okpili, bo to chytry naród. Owóż pan Horain, jako człowiek miejscowy, pomoże mi i powié komu ufać, komu nie. A przytém i ja się z nim potrafię rozmówić, bo to ja po angielsku... jakoś nie ten... tego...
— Dobrze. Damy panu listy do pana Horaina.
— A pan sam się na wystawę nie wybierze?
— Ja? poczekaj-no pan... jeszczem się nad tem nie zastanowił... Zaraz... Wybiorę się, nie wybiorę, wybiorę, nie wybiorę... wybiorę... Tak jest! jadę, panie.
— A to pan jedź teraz ze mną: będzie nam obudwom raźniéj.
— A która teraz godzina?
— Samo południe.
— O drugiéj jadam obiad, mam więc dwie godziny czasu do namysłu. Przyjdź pan na obiad, będę zdecydowany.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.