— Głowa? A to już chyba par esprit de contradiction — odparłem.
W Aleksandrowie zrobiła się noc, a wkrótce stała się tak ciemną, jak zakład p. Łojki w Warszawie, lub jak styl jednego z moich przyjaciół, którego nazwiska nie wymieniam, bo nie lubię nikogo chwalić w oczy. Towarzysz mój zasnął i sapał jak gumowa poduszka nadymana powietrzem, z któréj ktoś takowe wypuszcza. Ja usnąłem także, marząc o Warszawie i o tych których w niéj zostawiłem; usnąłem zaś tak dobrze, że nie obudziłem się aż w Toruniu, gdzie rewidują wagony.
— Pan ma parę nowych butów — rzekł do mnie pruski celny urzędnik.
— Czyż pan chciałeś, żeby wszyscy u nas w dziurawych już chodzili? — odpowiedziałem.
Niemiec pomyślał trochę. Może pomyślał: „przyjdzie czas i na to,“ i zamknął mój kuferek.
Wróciłem do wagonu i usnąwszy znowu, spałem aż do rana, t. j. aż do przybycia do Berlina.
Ranek był: dopiero świtanie. Na ulicach pustki. Tu i owdzie widać było wózki ciągnięte przez psy, które mimo tego, że spotykają się ciągle, nie pomijają żadnéj sposobności, aby oburzyć się wzajem na siebie nadzwyczajnie. Ogromne miasto, znane mi już zresztą, nawpół uśpione jeszcze, migało w różnych blaskach zorzy przed memi oczyma. Przejechałem ze wschodniego banhofu na Lehrter Bahn. Było blizko dwie godziny czasu do odejścia pociągu, wyszedłem więc przed dworzec i począłem rozglądać się na wszystkie strony. Zdaleka widziałem snujące się tu i owdzie małe oddziałki żołnierzy w hełmach ze złoconemi
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.