się końcom swych butów, gwiżdżąc przytém aryę z Balu maskowego:
Inny dżentleman, który przysłuchując się naszéj rozmowie, wkładał do ust i wyjmował z nich ustawicznie gałkę swéj laski, jakby dla przekonania się, czy usta jego mają dostateczny rozmiar, niezbędny w morskich podróżach, zwrócił się ku mnie i rzekł dogmatycznym tonem:
— Trzeba wypić butelkę portweinu i zjeść jak najwięcéj śliwek suszonych.
— Garson! — zawołałem — butelkę portweinu i jak najwięcéj śliwek suszonych.
Ale nim zdołaliśmy zjeść i wypić wszystko co nam podano, w sali zrobił się ruch i zamieszanie. Jedni chwytali swoje kuferki, inni wylewali z filiżanek gorący rosół na spodeczki, aby wypić go jak najprędzéj i pili z wytrzeszczonemi oczyma; inni nakoniec połykali gorące mięso w kawałach, których połknięcie przyniosłoby zaszczyt najtęższym wilkom; pewna dama zbladła nadzwyczajnie, i patrząc naokoło głupowatym wzrokiem, jakby szukając ratunku, powtarzała: „O, Boże! Boże! jakiś pan przewrócił się na progu przez własny kuferek.“ Wyszliśmy wreszcie na świeże powietrze; wzięto nasze rzeczy. Statek, który nas miał zawieźć do Douvru, stał tuż nad brzegiem przystani i świszczał przeraźliwie, jakby dla tém dokładniejszego przerażenia podróżnych; wiatr dął jakby to było obowiązkiem jego sumienia, ludzie niosący rzeczy krzyczeli i przeklinali sami nie wiedząc czego; morze ryczało jakby mu kto za to płacił: słowem, wszystko się składało na to, ażeby do reszty ogłupić podróżnych, którzy