sobie dystyngowaną maskaradę: widzę także Adama, Ewę, węża; cnoty teologiczne w trykotach, czyli piękne panny w teologicznych kostiumach: wyznawców tychże cnót, wypchanego kota, ostendzkie majtki, Semiramidę. Cóż to jest? To miłosierne widowisko, pod tytułem: „Wiele hałasu o nic.“ Dużo huku, puku. Nic nikomu ono nie szkodzi. Pan Bóg nie wiele przez to traci, dyabeł nie wiele zyskuje: przytulone baby najwięcéj, prawdziwa zaś nędza, jak ów kogutek co poszedł na orzechy w bajce:
„Leży, leży wedle drogi;
Wyciągnęła obie nogi,
Ledwo tchnie.“
Żałowałem, że długa a pilna podróż jaką miałem przed sobą, nie pozwalała mi dokładniéj poznać na większą korzyść moich współobywateli, wielu innych instytucyi angielskich, które w ogóle odznaczają się mechanizmem nader prostym, a przytém wielką dokładnością i dzielnością w czynach. W ogóle instytucye tutejsze, a mówię tylko o prywatnych, nie są objawem naśladownictwa, mody, pewnego popędu wywołanego sztucznie, ale płyną z potrzeb społecznych i z dziwnie krzepkiego ducha narodowego. Dlatego mniéj się tu gada, więcéj robi. Instytucye zaś nie upadają, bo poczucie obowiązku każe obywatelom podtrzymywać je z energią i wytrwałością, nietylko z początku, ale zawsze. Dziwni ludzie ci anglicy. Wyobraźcie sobie, moi mili współobywatele, że członkowie licznych tutejszych towarzystw nie zalegają nigdy w wypłacie składki. Słyszeliście o czémś podobném?
Ale już dosyć o tém. Na świecie robił się mrok. Na ulicach zapalano latarnie gazowe, które służą tu