nietylko po to, żeby wróble miały na czém siadać; wystawy sklepowe zapłonęły jakby wielkie ogniska przez całą długość ulic: czas było udać się na dworzec kolejowy, z którego pociąg wychodził do Liverpool.
Rzeczy nasze miały być nadesłane z hotelu. Jakoż zastaliśmy je już w sali dworca. Ogromna czerwona sala była zupełnie prawie pusta, słychać było tylko poważne: tyk-tyk, wielkiego zegaru wmurowanego w boczną ścianę. Urzędnik sprzedający bilety skracał sobie czas okręcaniem klucza na palcu, któreto zajęcie pochłaniało całą jego uwagę. Pod ścianami stało paląc fajki, kilku pasługaczów. Po kupieniu biletów, udaliśmy się do jednego z nich, ażeby nam pomógł wyekspedyować rzeczy.
— Rzeczy już są na pociągu — odpowiedział ten gentleman.
— A kwit?
— Jaki kwit?
— Kwit od rzeczy.
Nie mogliśmy się porozumieć. Wreszcie posługacz wyprowadził nas na platformę i pokazał nam nasze kufry, stojące spokojnie w wagonach, a gdyśmy, nie poprzestając na tém, żądali jeszcze kwitu, ruszył ramionami, mruknął: „Goddam!“ i poszedł sobie, zostawiwszy nas własnéj przedsiębierczości.
Nie było co robić. Udaliśmy się do kassyera. I znów ten sam dyalog.
— Prosimy o kwit.
— Jaki kwit?
— Kwit od rzeczy.
Kassyer ruszył ramionami i począł okręcać z nadzwyczajną uwagą klucz na palcu, nie spojrzawszy na nas więcéj.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.