który przynajmniéj o trzy piętra przenosił przybyłego pigmejczyka. Był to widok bardzo ożywiony: majtkowie wypakowywując kufry krzyczeli i klęli, dziewczyna rzucała z dołu gradem swoje pomarańcze, nie pytając się czy ich kto chce czy nie chce, młodzi zaś dżentlemani rzucali jéj pieniądze, za któremi latała po całym pokładzie, śmiejąc się i tańcząc. Czasem ciskano jéj i skórki pomarańczowe, które chwytała z równie dobrym humorem i wesołością.
Wreszcie mały parowiec wysadził wszystkich swoich pasażerów i pakunki, poczém zabrał listy z naszego statku, wrzasnął wniebogłosy i odpłynął. Nie było podróżnego, któryby nie przesłał listu na ląd; kto bowiem puszcza się wiosenną porą na Ocean, nigdy nie może powiedziéć, czy będzie jeszcze oglądał tych których żegnał; każdy więc pragnie przesłać choćby jeszcze jedno małe: „addio“ „pamiętaj póki nie zapomnisz!“ lub „pisuj do mnie na Berdyczów!“ Wszystkie twarze były poważne i uroczyste, a kto nawet nie miał powagi i uroczystości w duszy, ten starał się ubrać w ich pozory. Ludzie lubią takie położenia, jakie w zwyczajném życiu widuje się tylko w operach. Zresztą, puszczając się na Ocean, każdy głupiec wydaje się samemu sobie poetycznym i co najmniéj Child-Haroldem, a zatém:
Bywaj mi zdrów, kraju kochany!
Istotnie, świsnęły wiatry, zaszumiały bałwany, zaświegotało morskie ptastwo; Germanicus podniósł kotwicę i po chwili chwiał się już na ogromnych falach Oceanu. Pasażerowie poczynają biegać po całym statku, zaglądać wszędzie, przypatrywać się każdéj jego śrubce; poczém upewniają się wzajemnie, że niémasz żadnego