rozmawia z moim towarzyszem, ja z młodą lady. Uważam jednak, że zaczynam głupiéć, skutkiem czego rozmowa nie klei się, jakkolwiek młoda lady jest bardzo ładna. Tymczasem zaczyna ściemniać się: majtkowie ściągają wielki żagiel na przodzie okrętu i ciągnąc w kilkunastu linę, wołają żałosnym głosem: Ooo! ho!
— Pójdziemy zobaczyć — mówi do mnie młoda lady.
— Idziemy tedy zobaczyć; ale w pół drogi, lady zatrzymuje się i spogląda na mnie tak szczególnym wzrokiem, że krew rzuca mi się do twarzy. W jéj oczach widać czułość i omdlenie, policzki jéj bledną i rumienią się, chce coś mówić, i jakby nie śmie, ale przewraca oczyma jak heroina na scenie. Boże wielki! co to się znaczy? myślę sobie...
Czyżby?... ale nie, to byłoby zbyt nagle, zbyt po amerykańsku. Jednakże!
— Panie... — szepcze słabnącym głosem młoda lady.
— Pani! dwie dusze jak nasze...
— Oh! oh! przerywa młoda dama.
— Dwie dusze jak nasze...
— Śliwek, śliwek jak najprędzéj!
Wiadro zimnéj wody, wylane na głowę, nie ostudziłoby mnie tak skutecznie, jak to jedno małe słowo: „śliwek!“ Jeszcze w Liverpool wdowa Clynton mówiła mi, że najdzielniejszém lekarstwem na chorobę morską są suszone śliwki. Więc to ten powód? Oby Ocean pochłonął wszystkie śliwki z obu półkuli ziemskich! Ja myślałem... Ale cóż robić? Biegnę tedy do stewarta po śliwki i po chwili wracam z pełnym talerzem: młodéj lady nie zastaję już jednak na pokładzie.
Tymczasem chiński tam-tam daje znać, że czas na obiad. Karmią nas wspaniale, ale do obiadu nie siada
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.