się stękać, ale płynie naprzód. Jestto widok wspaniały, choć złowrogi. Ta ciemność i nieskończona przestrzeń wodna, ma w sobie coś mistycznego. Umysł przeraża się ogromem, który go otacza i wije w sobie: dusza odczuwa wrażenia, ale niemi nie włada. Chwilami zdaje mi się, że z ciemności ktoś zawołał na mnie po imieniu. Gubię wzrok w przestrzeni i probuję myśleć i wspominać, ale nie klei się: własne moje myślątka wydają mi się rozproszone, błahe, zwietrzałe i tak marne jak nigdy: na stosunki, któremi zajmowałem się jakby wielkiemi sprawami w rodzinném mieście, mimowoli spoglądam niby przez odwrotny koniec lunety. Przychodzi wreszcie zapomnienie i utrata świadomości: zlewam się z otoczeniem i przestaję istniéć odrębnie. Dla zmęczonych ludzi ma to taki urok, jak bardzo głęboki sen, albo jeśli kto nawet woli: śmierć. Żałośne „Ooo—ho!“ majtków rozlega się ciągle: ciągną tam znów jakieś liny, a w pomroku widzę czarne ich sylwetki pochylające się i prostujące jednocześnie. Wielkie kominy zaczynają wyrzucać dészcz czerwonych i złotych iskier; na przednim maszcie wiszą latarnie, które to zniżają się, to podnoszą w takt ze statkiem. Wnętrze okrętu pełne jest światła. O godzinie dziesiątéj schodzę na dół, ale po drodze wstępuję jeszcze do smoking‑room’u, to jest do pokoju przeznaczonego dla palaczy. Kilkunastu dżentlemanów siedzi tu naokoło na kanapkach pod ścianami, z nogami pozakładanemi na stół i kapeluszami ponasuwanemi na tył głowy. Niektórzy grają w karty, inni spluwają nadzwyczaj celnie i daleko w ogromne fajansowe spluwaczki, których pełno stoi na podłodze. Atmosfera zadymiona, cały zaś pokój ma pozory knajpy niemieckiéj, w któréj ludzie dla wygody
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.