— Nie, to nie burza, — odpowiada majtek — czas jest piękny.
Przekleństwo na twoje oczy! jeżeli to jest czas piękny, cóż wy tedy nazywacie burzą? On to nazywa czasem pięknym! Jeżeli nie utoniemy, to chyba dlatego, że ty i twoja załoga będziecie wisieć, co zaś ma wisieć, to nie utonie. Tymczasem fale zalewają nawet górny pokład, tak, że trzeba zejść na dół. Przy samych schodach spotykam doktora z rudemi faworytami, który pochyla się nademną i krzyczy, żeby przekrzyczeć szum morski:
— Comment ça va monsieur!?
Jestem tak pognębiony, że nietylko nie odpowiadam doktorowi, ale nie mogę trafić do schodów. Nie choruję, ale czuję zawrót głowy i ogłupienie posunięte do tego stopnia, że gdyby to był stan normalny mego umysłu, mógłbym odznaczyć się nawet w kółkach ultra-konserwatywnych à tout prix. „Trzymałem się za coś, mówi w podobném położeniu pan Dickens; może to był komin od pieca, może majtek, ale może i krowa.“ Ja wiem, że nie mogłem trafić do schodów.
— Patrz pan — woła doktor — ja się niczego nie trzymam, ja mogę teraz przechadzać się po pokładzie.
— Jakto — jęknąłem — pan nie upadnie?
— Je suis trop vieux marin pour cela? — odpowiedział, i w téj chwili zobaczyłem nagle jego nogi w tém miejscu gdzie była głowa, co mi dowiodło, że nietylko przechadzać się, ale może nawet przewracać koziołki.
Prawdziwa burza rozszalała jednak dopiéro wieczorem, chociaż wiatr wzmagał się przez cały dzień. Kiedy nadeszła chwila lunchu, położono na stołach poręcze, inaczéj bowiem wszystkoby z nich pozlatywało na ziemię. Nic zabawniejszego, jak widzieć gości idących
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.