na drugą stronę. Musiałem się trzymać ze wszystkich sił, aby nie być spłukanym.
Nagle spostrzegłem, że ktoś stoi koło mnie, również w gumowym płaszczu i kapturze. Był to mój towarzysz. Próbowaliśmy mówić, ale niepodobna było ust otworzyć, wiatr bowiem wbijał nam napowrót aż w gardło słowa. Pasażerowie wszyscy pochowali się w kajutach, tak że na pokładzie byli tylko majtkowie.
Cała załoga, prócz palaczy, była na górze. Majtkowie to ciągnęli liny, to czepiali się drabin, to związywali nowemi sznurami żagle, biegając, krzycząc, klnąc, lub powtarzając swoje żałosne: oo-ho! W ciemnościach, wśród wichru i huku fal, rozlegały się ostre głosy świstawek miczmanów, które dla majtków są słowami komendy. Głosy te nie ustawały ani chwili. Walka w takich razach trwa dopóty, dopóki burza nie zmęczy się, nie wydmucha, nie wypluje wszystkiéj piany, nie ochrypnie i nie uzna się za zwyciężoną.
Koło godziny pierwszéj po północy, zeszliśmy wreszcie na dół, zmienili odzież i bieliznę, przemoczoną mimo gumowych płaszczów do nitki, następnie rozebraliśmy się i położyli spać. Ale cała noc była niespokojna. Chwilami trzeba się było trzymać, żeby nie wylecieć z szuflady. Statek kołysał się tak, że leżąc w łóżkach, od czasu do czasu znajdowaliśmy się w pozycyi stojącéj: dobrze gdy na nogach, gorzéj gdy na głowie. Futro wiszące na przeciwległéj ścianie od mojego łóżka, nagle spostrzegłem wiszące wprost nademną, Kuferki nasze i buty latały po całéj podłodze i po ścianach, bijąc z łoskotem w przepierzenia. Torby podróżne zawieszone na hakach, wiły się w powietrzu, jakby je ktoś okręcał.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.