Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

widzisz od rana do wieczora, o czém ustawicznie słyszysz i czytasz. Na rzut oka, nie jest to miasto zamieszkane przez taki a taki naród, ale wielki zbiór kupców, przemysłowców, bankierów, urzędników, kosmopolityczny zarwaniec, który imponuje ci ogromem, ruchliwością, przemysłową cywilizacyą, ale nuży cię jednostronnością społecznego życia, nie wytwarzającego nic więcéj prócz pieniędzy. Chcąc opisać to miasto, nie wiedziéć od czego zacząć, gdzie zaczepić myśl i oko; jedna ulica podobna do drugiéj, wszędzie ruch, gwar i ścisk, tłumy powozów i omnibusów, mieszkańcy śpieszą się z gorączką na twarzy i w ruchach, jak gdyby mieli pomieszanie zmysłów. Pośpiech ten widzisz wszędzie: w budowie domów, ulic, chodników. Jedno zrobione i doprowadzone do możliwéj doskonałości, drugie zaledwie poczęte. Oto np. Broadway, domy tu podobne do londyńskich, obok hotelu zbudowanego z białego marmuru od dachu aż do fundamentów, stają czerwone ceglane domy, tam daléj plac pusty ze znakami pogorzeliska; wczoraj tam był pożar, dziś postawią nowy gmach, a jak się ten jutro spali, to pojutrze znów będzie inny. Tam oto kościół, w którym ludzie chwalą Pana Boga, becząc jak cielęta, w innym znów drżą, w innym modlą się po katolicku. Ale kościoły te zamknięte, bo to dzień powszedni, więc business nie pozwala się modlić. Zresztą kościoły nie odznaczają się ani wielkością, ani starożytnością, rzekłbyś także zbudowane naprędce. Koło kościołów małe cmentarzyki, które tu więcéj niż gdzieindziéj są miejscami wypoczynku; daléj sklepy pogrzebowe, businessy w trumnach i nagrobkach, daléj znowu ulica. Wystawy sklepowe nadpodziw świetne i bogate, ale urządzone bez smaku. Na chodni-