kach przed lustrzanemi szybami sklepów, leżą kupy śmieci. Miasto zabłocone, brudne, źle wybrukowane; miejscami stoją małe kałuże czarnego błota, które nie może spłynąć przez zatkane ścieki ku morzu. Mnóstwo papierków, szczątków z gazet, podeptanych skórek z jabłek i pomarańcz, leży wszędzie, tak na chodnikach jak i na środku ulicy. Między pysznemi powozami, omnibusami, jeżdżą wozy ładowne ogromnemi pakami towarów lub przechadzają się świnie, niewiadomo do kogo należące, z powystrzępianemi przez psy uszami. Świń tu mnóstwo. „Oto jedna z nich, mówi pan Dickens w swym opisie New-Yorku — patrzcie, jak przedziera się między powozami i przechodzącymi. Ma jedno ucho, drugie oberwały psy w zaciętéj walce na placu, gdzie okazała nadzwyczajne męztwo. Szanowna ta świnia postępuje zupełnie tak, jak przystoi na dorzecznego człowieka, z liczby tych, co to żyją tak zwaném traktyerskiém życiem. Co rano w pewnéj godzinie wychodzi z domu, wędruje po mieście, jé co się trafi, a wieczorem akuratnie staje przed bramą swego domu. Jest niedbałą, leniwą, wysoko ceni swą niepodległość, nienawidzi wszelkiego przymusu i jak z równą obchodzi się z każdą inną świnią i t. p.“
Teraz jest zapewne już mniéj tych stworzeń niż było za czasów pana Dickensa, ale i teraz spotkać je można więcéj niż w dziesięciu europejskich miastach, zwłaszcza w dolnych ulicach New-Yorku. Krótko mówiąc, nie widziałem jak żyję miasta nieporządniejszego i z góry zapowiadam, że wszelkie usiłowania w tym kierunku municypalności warszawskiéj nie przyprowadzą do żadnego rezultatu; New-York będzie miał zawsze pierwszeństwo, choćby ze względu na swoje położenie portowe.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.