Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

chleb. Tém się tłumaczą owe miliony czytelników i tysiące pism wychodzących nietylko w większych miastach, ale częstokroć nawet we wczoraj założonych osadach.
Z redakcyi dzienników przejdźmy teraz na Wall-Street (Uol-strit), ulicę niewielką, dość ciasną, ale może jeszcze od Broadway ważniejszą. Jest to ulica bankierów. Od samego rana ludniéj na niéj niż na Broadway. Tu mieszczą się skarby, za które możnaby zakupić całe kraje. Rozmaite domy handlowe robią tu rocznie tranzakcyi na sto siedmdziesiąt miliardów franków, o któréjto summie dopiero wówczas będziemy mieli jakie takie pojęcie, gdy przypomnimy sobie, że pięcioma tylko miliardami, Bismarck miał nadzieję zrujnować nazawsze Francyą. Napozór jednak, nic nie zdradza ważności téj dzielnicy, chyba tysiące ludzi, zgorączkowane ich twarze i pośpiech, z jakim witają się, mówią i żegnają, wskazuje, iż dzieją się tu rzeczy ważne, dla nich zaś najważniejsze na świecie. Tu także mieści się stock exchange czyli giełda albo jeszcze jeżeli kto chce: szpital waryatów cierpiących na febris aurea. Spokojnego widza strach przejmuje na widok tego, co się tu dzieje. Gwar tu, wrzask i wrzawa taka, jakby za chwilę miało przyjść do bitwy. Widzisz zaczerwienione twarze, słyszysz ochrypłe głosy. Ludzie przyskakują do siebie i krzycząc jakby w napadzie maligny, wytrząsają sobie pięściami przed oczyma. Jeden stara się przekrzyczeć drugiego. Sądzisz, że tłumy te ogarnęła naraz niewytłumaczona wściekłość, pod wpływem któréj natychmiast poczną się mordować wzajemnie. I któżby domyślił się, że jest to nic więcéj jak tylko sposób porozumienia się handlowego, a owe krzyki i wywijania pięściami służą tylko do tego, żeby