rzeczywiście nie wié co z niemi zrobić, jeżeli zwyczajem wielu amerykanów, nie zechce ich oprzéć na poręczy następującéj ławki, chwytając w ten sposób, jakby w szczypce, głowę pierwszego lepszego pasażera.
W każdym z dwóch końców wagonów znajduje się przytém piecyk żelazny, w który posługacz kolejowy nakłada dzień i noc tyle węgli, ile się zmieści. Gorąco oczywiście jest nie do wytrzymania, swąd jeszcze większy od gorąca, pasażerowie spacerują po całym pociągu, konduktor raz poraz przetwiera drzwiami, zimny wiatr wpada z całym zapasem reumatyzmów; sąsiedzi żują tytuń, spluwają, jedzą, śpią: wszędzie największy nieład i nieporządek; na podłodze mnóstwo skórek od rozmaitych owoców, skorupek od orzechów, fajansowych spluwaczek, o które potykasz się co krok; jedni gwiżdżą, inni śpiewają, inni chrapią, dzieci wrzeszczą, mężczyzni zdejmują surduty, kobiéty są jak można do rosołu, słowem: istna zarwańska ulica.
Rankiem szczególniéj, wagon taki wygląda jak prawdziwe pobojowisko. Wśród tego chaosu krąży konduktor, wcale nie taki poczciwina jak w Europie, który klasyfikuje pasażerów na: „porządnych“ i „nieporządnych“ i rozsadza ich wedle téj klasyfikacyi, albo któremu daje się papierosa za to, żeby nikogo więcéj nie puszczał do przedziału; ale wielki konduktor, wielka figura, istny kapitan okrętu, który przełazi się ciągle po całym wagonie, siada w sleeping-carach lub drawing-roomach, zakłada nogi na nieprawdopodobne wysokości, zdejmuje surdut, przysiada się do kobiét, często jest wspaniałym, czasem wyniosłym, czasem majestatycznym: czasem wyniośle poufałym, lub lekko karcącym, a czasem opuchnięty po nieszczęśliwéj zamianie kilkunastu ku-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.